13 maja 2015

XLIX

Jeeeestem!
I przychodzę z marnym, krótkim rozdziałem ale lepsze to niż nic. :<

Wiem, że was zawiodłam. 
Od jakiegoś czasu nie miałam łatwo, dużo znanych mi osób odeszło
O jeszcze więcej się martwię.
W dodatku się przeprowadzałam.

 Od jakiegoś czasu jedyne co robię to leżę i czytam.
Nie mogę powiedzieć, że to coś interesującego, czasami czytam tylko po to żeby nie myśleć.
Do jakiegoś czasu mi się to udawało. A później skończyły się książki, to zaczęłam czytać wszystkie od nowa (no dobra, miałam kilka wybranych autorów)
Później zaczęłam się spóźniać z oddawaniem zadań domowych. :)
Bo jestem leniem. Dosłownie. Nie obrażę się jak będziecie mnie tak nazywać. :D
Ostatnio stało się coś (i tu nie chodzi o ten zalany herbatą laptop!), co przypomniało mi rozmowę z pewną dziewczyną. 
Byłyśmy na małym przyjęciu wydawanym przez koleżankę naszych rodziców i tak sobie siedziałyśmy i rozmawiałyśmy. Głównie na temat różnych seriali. W pewnym momencie wypłynął temat o książkach itd, więc opowiedziałam jej o swoim blogu. Powiedziałam jej o tym, że ostatnio jakoś przestałam pisać, a ona kazała mi kontynuować. Ta rozmowa nie dawała mi spokoju no i jestem! 
Poza tym, ostatnio aż bałam się wchodzić na bloga. Dosłownie.
No ale teraz myślę, że najwyższy czas wrócić.
Postaram się wstawić następny jeszcze w tym miesiącu.  :D



Weszliśmy do domu, który wyglądał jakby mieszkała tu rodzina z dwójką dzieci i psem, gdzie czekał na nas Marcus. Ściany były pomalowane na jasne kolory z ciemnymi, drewnianymi podłogami i masą kolorowych dodatków.
- Gin! Co ty tu robisz? - zapytał zdziwiony.
- Ratowałam czyjś tyłek, oczywiście bez jakiejkolwiek wdzięczności z jego strony. - Wskazałam brodą Rafaela.
- Już ci mówiłem, że nie umrę od broni palnej - wzruszył ramionami.
- Powtórz, kiedy twój mózg przyozdobi ten śliczny ogródek na zewnątrz... Nie jesteś nieśmiertelny.
- Marcus, zabierz proszę Quinna do jednej z cel, dobrze? Zabierz też wszystkie klucze i nie zapomnij go przeszukać, inaczej zrobi nam taką samą niespodziankę jak Gin.
- Tak, Panie. - Marcus spojrzał w moją stronę, po czym zaprowadził chłopaka w stronę piwnicy.
- Gin, chodź ze mną. - Rafael złapał mnie za łokieć i brutalnie pociągnął do salonu, po czym pchnął na wygodną kanapę z brązowej skóry. Pokój był w kolorze beżu, z jasnymi, drewnianymi podłogami i meblami.
- Hej! Przestań mną rzucać!
- Gdybyś się mnie słuchała to i nie byłoby powodu żeby tobą rzucać.
- A teraz jest?! - Wściekła, podniosłam się i zacisnęłam dłonie w pięści.
- Tak. - Chłopak znowu popchnął mnie na kanapę. - Siedź i się lepiej nie ruszaj. Najlepiej to i nawet nie oddychaj. Idiotka.
- Nie jestem idiotką!
- Jesteś! Czy ty wiesz, co właśnie zrobiłaś? Właśnie zdradziłaś Romano, że nie umarłaś! Czy zdajesz sobie z tego sprawę, że teraz będziesz ścigana jak jeleń?! - Krzyczał, a ja siedziałam i obserwowałam, jak jego oczy rzucały piorunami. Musiałam powiedzieć, że był to pierwszy raz, kiedy Rafael stracił przy mnie kontrolę.
- Nie krzycz na mnie.
- Mam na ciebie nie krzyczeć? Trzeba było zostać w pokoju, to bym nie krzyczał.
- A co, miałam pozwolić, żebyś mnie tam zostawił? Nie, Rafael, nie będę siedziała w pokoju jak grzeczna dziewczynka, kiedy inni będą walczyć.
- W takim razie co zamierzasz zrobić, iść z nami? Muszę ciebie rozczarować, w tym świecie jesteś małą dziewczynką, niedoświadczoną, słabą, niepotrafiącą walczyć. Gdybyś z nami poszła to najprawdopodobniej byłabyś pierwszą, która by umarła. - Z każdym słowem czułam, jak szpila wbija się we mnie. Nie było to przyjemne uczucie.
- A co mam robić? Siedzieć i się kryć po kątach?
- Teraz już jest za późno na krycie się - powiedział ponuro. - Teraz będziesz musiała z nami walczyć.
Niezbyt się ucieszyłam z tego, co usłyszałam, mimo, że właśnie do tego dążyłam. Dlaczego się nie cieszyłam? Może dlatego, że Rafael miał rację, a może po prostu mnie obleciał strach? Skrzywiłam się.
- Nie wyglądasz na ucieszoną. - Założył ręce na piersi i niósł brew. W jego oczach wciąż błyskały wściekłością, jednak nie okazywał tego już tak jak wcześniej. Jego głos był znowu cichy i zrównoważony.
- Ne wyglądam? Jak to?
- Nie drażnij się ze mną, Gin, nie teraz.
- W porządku. Może usiądziesz i przestaniesz się na mnie gapić z góry?
- Jak chcesz - wzruszył ramionami i usiadł. - Co się stało z twoimi dłońmi?
Dopiero teraz przypomniałam sobie o swoich dłoniach. Przygryzłam dolną wagę i speszona schowałam ręce za plecami.
- Nic takiego, drobne skaleczenie.
- Na wszystkich palcach? Pokaż mi swoją rękę. - Rafael wyciągnął swoją rękę w moją stronę i spokojnie czekał, aż podam mu swoją.
Ciężko wzdychając, zrobiłam, co chciał.
- Coś ty zrobiła ze swoimi palcami! - powiedział, kiedy zdjął opatrunek.
- No...
- Mów - rozkazał mi, ściskając moją dłoń ostrzegawczo.
- Okej, okej, przestraszyłam się, kiedy mnie zamknąłeś i tak jakby próbowałam wydrapać dziurę w drzwiach - powiedziałam, nie patrząc się w stronę Rafaela. Kiedy cisza zaczęła się przeciągać, zaryzykowałam, i rzuciłam okiem w jego stronę, dzięki czemu zobaczyłam, że z trudem powstrzymuje śmiech. - Hej! To nie jest śmieszne!
- Właśnie że jest - Rafael parsknął. - Mogę sobie to nawet wyobrazić.
- Nie masz niczego innego do roboty? Na przykład iść i porozmawiać z Quinnem? - Wyrwałam dłoń z jego ręki i odsunęłam się.
- Quinn może poczekać. Muszę ciebie przygotować do walki. Słuchaj, nie jesteś przygotowana do tego, żeby walczyć, a co dopiero zabijać.W dodatku nie masz wystarczająco dużo siły, żeby kogoś poważnie zranić, drzwi do twojego pokoju są przykładem. Tak przy okazji, czym je otworzyłaś?
- Nożem.
- Tak właśnie myślałem. Jesteś też słaba, twoje ciało nie jest w stanie się tak szybko regenerować tak jak innych, co robi z ciebie doskonały cel. Nie muszę chyba mówić o tym, że Romano nie darzy cię sympatią i pewnie każdy będzie chciał cię zabić, żeby zyskać kilka dodatkowych punktów u ich Pana. Dlatego też masz się trzymać blisko Sabidima, Daniela i mnie, ponieważ myślę, że nasza trójka da radę cię ochronić. Jeżeli ktoś cię zrani i nie będziesz w stanie dłużej walczyć, wołaj mnie, a przylecę i oddam cię Herbertowi, zrozumiano?
- Tak. - Rozumiałam, jednak nie byłam gotowa, ale co mogłam powiedzieć?
- Dobrze, w takim razie lepiej przejdźmy do zbrojowni, za niedługo ruszamy. - Rafael podniósł się i pociągnął mnie w górę, po czym zaprowadził do piwnicy, zapełnionej różnymi pudłami. Podeszliśmy pod ścianę, która się otworzyła, kiedy jej dotknął. Czułam się jak w jakimś filmie, skrzydła, kości, broń i tajne przejścia. Zostałam złapana za rękę i pociągnięta w sieć korytarzy wypełnionych ładnymi drewnianymi drzwiami. Po jakimś czasie zielonooki otworzył jedne z nich i wepchnął mnie do środka.
- Hej! Mówiłam, żebyś mnie nie popychał.
- Zasłużyłaś sobie na to dzisiaj.
- Nie, nie... - poczułam, że moje oczy robią się okrągłe jak spodki, a szczęka walała się gdzieś po ziemi. Pokój, w którym stałam był pełen broni. Sztylety, miecze, noże do rzucania, granaty, pistolety, karabiny... Było wszystko.
- Gin, chodź tu, ja już jestem uzbrojony, teraz twoja kolej. - Spojrzałam w stronę Rafaela, po czym szybko się pozbierałam i podeszłam do niego. - Zdejmij koszulkę.
- Słucham?!
- Zdejmij koszulkę, muszę przyczepić ci kilka pochewek, zanim dam ci sztylety, inaczej zrobisz sobie krzywdę. Znając twoje szczęście to pewnie nadziałabyś się na którychś z nich. - Oszołomiona, zrobiłam, co mi kazał. Przyczepił mi po pasku do ramion z dwoma skórzanymi pochewkami, jedną na plecach i kilka na brzuchu, w które powsadzał sztylety i kazał mi ponownie założyć ubranie i doczepił mi kolejny pasek do spodni, gdzie wsadził mi jeszcze jeden pistolet. - Wolałbym, żebyś używała noży, ale broni palnej nigdy nie zaszkodzi mieć ze sobą. - Zanim coś powiedziałam, złapał mnie za dłoń i wyciągnął ze zbrojowni. - Chodź, musimy już iść. Tak przy okazji, lecisz ze mną.
- Co? - Zatrzymałam się, ale znowu zostałam pociągnięta do przodu. – Przestań mną szarpać!
- Tak, lecisz ze mną. Romano może i wie, że w dalszym ciągu żyjesz, ale nie wie, kim teraz jesteś.
- Tak, tak – mruknęłam niezadowolona, próbując nadążyć za Rafaelem.
Wyszliśmy z domu, przed którym stały inne anioły, razem z Danielem, Sabidimem oraz Marcusem.
- Rafael, Gin nie jest jeszcze gotowa na walkę – powiedział Sabidim, obserwując mnie swoimi czarnymi oczami.
- Wiem. Została zauważona przez szpiega Romano.
- Nie zostałam zauważona, tylko go złapałam żeby ciebie nie postrzelił!
- Broń palna nie zabije anioła. – Daniel uśmiechnął się do mnie lekko.
- A bez połowy czaszki przeżyje? – warknęłam, wyrywając swoją dłoń z uścisku Rafaela. Daniel wzruszył ramionami.
- Pewnie nie.
- Skończyliście już? – Wtrącił się Rafael. – To nie jest czas na rozmowy. Lecimy.
Wszystkie anioły wystartowały, jedne szybciej, drudzy wolniej. Zielonooki wziął mnie w ramiona i chwilę później byliśmy już w powietrzu, lecąc do Romana. Lecąc na rzeź.


Zapomniałam dodać! Już wiem jak się będzie nazywała następna część! :D